- Alyssa mówiłem Ci już. Jutro będą Twoje wyniki badań i wtedy będę wszystko wiedział. Wypoczywaj. - odparł doktor i opuścił salę.
- Kochanie spokojnie. Już niedługo będziemy w domu. - pocałowałem ją w czoło.
- Ale Harry... Ja dłużej tu nie wytrzymam. - jęknęła.
- Oh już nie jęcz. Wytrzymasz. Idę na dół do baru. Chcesz coś? - spytałem.
- Kremówkę. - uśmiechnęła się, ja odwzajemniając gest skierowałem się na korytarz. Szedłem do windy, gdy jakaś para rozmawiała z lekarzem.
- Gdzie leży Alyssa Johnson? - usłyszałem, wzdrygnąłem się i zatrzymałem.
- Sala 69. Kim państwo są? - zapytał lekarz.
- Jej rodzicami. - uśmiechnęła się kobieta.
- Alyssa nie wspominała nic o rodzinie. - zmarszczył brwi.
- Nie mamy zbyt dobrych kontaktów... Możemy się do niej udać? - odezwał się jej ojciec.
- Oczywiście. - odparł doktor i mijając ich poszedł dalej.
Jak oni mogą po tym wszystkim ją tu odwiedzać. Ona nie chce mieć z nimi kontaktu. Nie chce ich znać... Znów namieszają w jej życiu. Nie chce żeby było jej gorzej. Ona pogodziła się z myślą, że nie ma rodziców. Jej szczęście odeszło wraz z Josh'em.. Ledwo co się pozbierała, a oni chcą to zepsuć. Nie mogłem na to pozwolić.
- Przepraszam... Państwo nie mogą tam wejść. - zatrzymałem ich przed drzwiami jej sali.
- Słucham? - zwróciła się do mnie jej matka.
- Jestem jej chłopakiem i chcę żeby była szczęśliwa... Nie możecie tam wejść. - powiedziałem stanowczo.
- Ale co Ty opowiadasz młodzieńcze? - jej ojciec spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- Co ja opowiadam? Ona nie chce się z wami widywać, zapomniała, że w ogóle istniejecie. Ciężko jej było odbudować szczęście, a kiedy to zrobiła to pojawiacie się wy. - mówiłem wszystko z zawrotną szybkością. Za każdym kolejnym moim słowem oczy jej rodziców coraz bardziej się rozszerzały.
- Musimy! - podniósł głos jej ojciec tym samym odpychając mnie od drzwi i wchodząc do środka. Alyssa spojrzała się na nas. Na jej twarzy najpierw malowało się zdziwienie, potem odraza, a na końcu złość.
- Co Wy tutaj robicie?! - wrzasnęła.
- Kochanie uspokój się. - zwróciłem się do niej.
- Jak mogłeś ich tu wpuścić! Harry! Przecież wiesz, że nie chcę mieć z nimi nic wspólnego! - nie przestawała krzyczeć.
- Skarbie próbowałem. - odpowiedziałem cicho.
- Co wy tu robicie? - spytała ponownie. - Pytam się! - podniosła głos.
- My... Chcemy porozmawiać. - powiedziała cicho jej matka.
- O czym? Nagle chcecie porozmawiać? Co się stało, że sobie o mnie przypomnieliście, co?!
- Skarbie nie mów tak...
- Nie nazywaj mnie tak! Mówcie co chcecie i wyjazd.
- Jak Ty możesz tak do nas mówić? - rozpłakała się jej matka.
- Teraz Ci się na uczucia zebrało tak? Jesteś żałosna. Jak Was potrzebowałam to mieliście to gdzieś. Teraz ja mam gdzieś Was. Jestem szczęśliwa, bo mam przyjaciół, na których zawsze mogę polegać. Zanim ich poznałam codziennie marzyłam, żebyś przyszła do mnie i porozmawiała, ot tak. Żebyś zainteresowała się trochę mną, moimi sprawami. Strasznie zazdrościłam koleżankom, jak mówiły, że spędziły więczór na rozmowach z mamą! A ty? - zwróciła się do ojca. - Jesteś kompletnym palantem. Nigdy nie zainteresowałeś się naszą pasją, nigdy nie zapytałeś, jak na wyścigach, nigdy, chociaż kiedyś sam jeździłeś. Nienawidzę Was. Wyjdźcie stąd. - Als płakała. Jej rodzice też. Mi samemu zakręciła się łza w oku.. Nie mogłem patrzeć, jak cierpi. - Wyjdźcie stąd, powiedziałam! - krzyknęła, a oni opuścili salę. Al obróciła się do ściany i rozpłakała się jeszcze bardziej. Podszedłem do jej łóżka i usiadłem. Obróciła się w moją stronę i wtuliła we mnie. Mocno ją do siebie przyciągnąłem całując w głowę.
- Kocham Cię mała. - powiedziałem. Było mi jej tak cholernie żal. Nie mogłem patrzeć na nią w takim stanie. Jej kolejne łzy wywoływały u mnie ogromny smutek. Tak bliska Ci osoba jest w rozsypce, przychodzą do głowy wszystkie wspomnienia, jest jej ogromnie źle, a Ty? Ty nie możesz nic na to poradzić. Najgorsze uczucie. Możesz jedynie być blisko i pomagać swoją obecnością. Nic więcej.
- Zabierz mnie na cmentarz. - powiedziała patrząc mi w oczy.
- Skarbie nie możesz. - zacząłem.
- To nie było pytanie Harry, zabierz mnie tam, teraz! - podniosła głos. Skinąłem głową i wyszedłem. Wyciągnąłem komórkę. Wiedziałem, że tylko ona może teraz pomóc.
* ALYSSA *
Jak oni mogli? Po tym wszystkim, co mi zrobili? Mają czelność tu jeszcze przyjść. I myślą, że co? Że ja im ot tak wszystko wybaczę i może jeszcze podziękuję, że zdecydowali się mną zainteresować. O nie. Tak nie będzie. Ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Pewnie dowiedzieli się z gazet czy telewizji, że mam sławnych przyjaciół i chcą rozsławić swoją firmę. Nie zdziwiłabym się. Czekałam już na Harry'ego pół godziny. Ile można załatwiać wypis? Po chwili w mojej sali pojawiła się Danielle. Od razu wiedziałam, że to sprawka Hazzy.
- Co Ty tutaj robisz? - zapytałam.
- Als ja wiem wszystko... Wiem, że oni tu byli.. - zaczęła Dan.
- Jak przyszłaś mnie namawiać, żebym się z nimi spotkała to już możesz wyjść. - rzekłam.
- Nie.. Wręcz przeciwnie. Myślę, że dobrze zrobiłaś. - uśmiechnęła się.
- Danielle... Tak bardzo brakuje mi Josh'a... On by wiedział, co zrobić w tej sytuacji...
- Albo po prostu poszedłby na motor. - zaśmiałyśmy się. To fakt, Josh zawsze jak go coś wkurzało, zresztą co by się działo to on zawsze jeździł.
- Tak bardzo za nim tęsknie. - powiedziałam.
- Ja też. - przytuliła mnie przyjaciółka.
- Ja wiem, że on postąpiłby tak samo jak Ty. - zwróciła się do mnie.
- On by im nie wybaczył, gdyby był na Twoim miejscu. - dodała.
- Wiem, ja też tego nie zrobię.
_______________________________________________________________________
Zgłosiła się was 4 :) Wszystkie rozdziały były naprawdę świetne, aczkolwiek nie wstawiam żadnego. Wszystkie są świetne i nie potrafię wybrać. No, więc rozdział jest ode mnie, jak zwykle :) mam nadzieję, że się nie gniewacie i nie będzie wam smutno, przykro i nie przestaniecie czytać mojego bloga. Mam też nadzieję, że nie rozczarowałam czytelników tym, że rozdział jest ode mnie. ;) Kolejny jeśli będzie 13 komentarzy. Kocham Was <3